top of page

"Więźniowie Życia"

394055_308508619196138_1566981434_n.jpg
Edited Image 2016-01-16 04-57-47
1-removebg-preview.png

 

     Był 2009. Początek roku, może pierwszego-drugiego stycznia, pamięć zawodzi. Jak zwykle rankiem poranna kawa. Śniadanie ? tak… to czas przyszły. Poranny spacer wzywa, papieros… nigdy nie pale w domu. Lubię dym, owszem ale popijając przy tym kawę w jakiejś spokojnej kawiarence, czy też w parku spacerując alejkami.
     Ach, ten mój ulubiony park. Latem pełen łabędzi i dzikich kaczek. A dzisiaj pokryty taflą lodu. Tak… stał jak zwykle z głową uniesioną ku niebu. Twarz przysłaniał mu kaptur. Zastanawiałem się co się stało, zawsze miał ten legendarny kowbojski kapelusz… coś się stało. Był jakiś inny. Uśmiech zniknął z jego twarzy. Odwrócił się słysząc moje kroki. Jego piękne piwne oczy były przepełnione smutkiem. Sorry, piszę jakbym opowiadał o kobiecie. Wzrok wpatrzony ciągle w tym samym kierunku, jakby błądził szukając czegoś lub kogoś. Podszedłem bliżej. Stał nieruchomo jak obraz, a przecież byłem zaledwie o dwa kroki od niego.
     - Masz papierosy ? – zagadnąłem chcąc nawiązać rozmowę. Od dawna intrygował mnie sposób jego zachowania, poruszania, jego ubiór. Był jakiś inny, umiał wyróżniać się z tłumu. Nawet jego głos… ton, był jakiś wyjątkowy, jego spojrzenie… a dzisiaj ? Dzisiaj to jakby ktoś inny. Wyjął pogiętą paczkę papierosów. Nieznacznym ruchem ręki podał. Zaciągnąłem się, ach… ten cudowny zapach, ten dymek, jakże mi go brakowało. Zaciągnąłem się po raz drugi, ukradkiem spoglądając w jego oblicze. Zauważyłem pod maską człowieka…człowieka cierpiącego.
     - Usiądziemy – zaproponowałem. Spojrzał mi głęboko w oczy, poczułem przenikliwy ból, nie.. to niemożliwe, pomyślałem. Czytałem o tym, ale nie doświadczyłem nigdy na sobie. Czułem jakby ktoś jakimś świdrem wdzierał się do mojego umysłu, czułem jak przewracają się kartki zeszytu życia zapisane w mojej pamięci.
     - Dlaczego ? – spytałem
     - Szukam… czekam… – rzekł

     - Czego/kogo ? – zapytałem nieśmiało
     - Przeszłości szukam…. – nadal wpatrywał się nieruchomo w błękit nieba. Obserwowałem nie raz, potrafił godzinami w bez ruchu spoglądać błędnym wzrokiem w obłoki przepływających chmur.
     - Posłuchaj… – głos jego lekko się załamał – Był niedzielny poranek… słonko dopiero co wzeszło… dziecko śniadania pragnęło… wstała i wyszła. Sklep skoro świt otwierali… pisk opon zamarł w powietrzu… dziecko śniadania nie jadło tego ranka. Matka nie wróciła z zakupów… a przecież miała zaledwie dziesięć metrów do sklepu. Kałuża… kałuża krwi i krzyk przechodnia przeszył ogłuszającą poranną ciszę i strzał.. jeden głuchy strzał. Za niedomkniętą szybą samochodową zamajaczyła postać z dymiącym rewolwerem – urwał nagle… i widziałem, po twarzy spływała kropla łzy.
     - wszystko działo się zaledwie kilka sekund – ciągnął dalej, a raczej mógłbym powiedzieć, że właściwie czułem jego słowa – z tłumu nagromadzonych ludzi wyszedł przeciskając się jakiś wysoki mężczyzna. Zatrzymał się. Wyjął z płaszcza pistolet i oddał dwa strzały w kierunku leżącej kobiety, po czym wsiadł do owego samochodu i odjechali... O wszystkim dowiedziałem się po kilku dniach. W ten czas nie było mnie w mieście. Było ich czterech, dowiem się.. odnajdę… – urwał nagle.

     Z zamyślenia wyrwał mnie skrzek kaczek pływających po stawie. Spojrzałem.. mojego rozmówcy
nie było. Jakby zapadł się pod ziemię.

 

     Minęło trochę czasu. Nie zachodziłem do parku lat kilka. Spotkałem go któregoś dnia, jak

kiedyś przed laty stał w tym samym miejscu. Nieee.. otarłem oczy ręką nie wierząc w to co

ujrzałem. Tak to był on. W swoim jak dawniej kapeluszu i płaszczu prawie do kostek

sięgającym. Na nogach miał buty z wyższym obcasem tak zwane kowbojki i coś z pod

płaszczem ukrywał. Usłyszawszy moje kroki odwrócił. Oczy przysłaniały ciemne szkła

okularów. Zdjął ruchem tak szybkim... i spojrzał głęboko w moje oczy. Poczułem

przeraźliwy ból. Nie, to nie był taki jak wtedy, to było znacznie coś gorszego.

Próbowałem się oprzeć tej niewidzialnej sile, zasłaniałem twarzrękoma, ale im więcej się przeciwstawiałem, tym bardziej to „coś” rozsadzało mi głowę. Czułem jak ogień rozpala

od wewnątrz całe moje ciało. Byłem jak wulkan. Tak, to on przenikał do mojego umysłu.

Wiedział wszystko, znał niezadane pytania.
     - tak.. to winchester, jeszcze zadymiony.
Stałem oniemiały nic nie rozumiejąc. Jego piwne oczy przybrały kolor czerwieni.

Ręką wskazał ławkę bym spoczął. Ukradkiem usiadłem jakbym był w jakimś transie bezwolnym.
     - posłuchaj – usłyszałem słowa

     - pytasz ? odpowiem – rzekł, a ja przecież nie pytałem, tylko myślałem o... Tak, byłem bardzo przerażony tym co się działo, nie mogłem z siebie wydobyć głosu.
     - zemsty dokonałem – mówił jakby od niechcenia, a ja słuchałem jak w zaślepieniu.
Przerwał nagle. W zamyśleniu spoglądał jak kiedyś w niebo wzrokiem błędnym, martwym. Zamyśliłem się. Gdzie był, co robił prócz zemsty w tym czasie. Jakby słysząc myśli moje rzucił dwa słowa:
     - zostań, opowiem, jak zapewne wiesz…
Z zaciekawieniem wsłuchałem się w jego słowa. Oczami wyobraźni ujrzałem świat, jego świat przebyty w ten czas nieobecności. Tak, bowiem w naszym świecie był nieobecny jak to mówił około 2,5 roku. Tory jego losu krętymi podążały ścieżkami. Toczył pod górę kamienie. Jak Syzyf w pocie czoła ciągle zaczynał od nowa. Lecz nadal żył swoim światem, z jedną myślą zakłócającą, a raczej przypominającą przeszłość.

W jego podświadomości drzemała zemsta, nie na tych którzy po za margines świata w daleką otchłań skierowali jego ścieżkę życia, lecz zemsta okrutna… zabrać ze sobą gdy czas nadejdzie tych, którzy odebrali mu coś cenniejszego od jego własnego życia, a raczej kogoś. Odebrali mu tą którą kochał, tą dla której zrobiłby wszystko, wyrwałby z piersi serce i dał jej by miała dwa. Miłość jedyną prawdziwą. Dla niej pisał wiersze, z uśmiechem czytała. Dla niej , gdy odeszła przez złych ludzi wygnana tam wysoko w błękitne obłoki niebios, dla niej… przysiągł zemstę. Z otępienia wyrwał mnie ponownie jego głos.
     - tak, dla niej zemsty dokonałem.
To mówiąc wyjął z pod płaszcza stary winchester odymiony spalonym prochem.
     - było ich czterech…. uciszyłem… jeden jeszcze został, niejaki pułkownik… jest groźny – jego głos lekko się załamał, oczy znowu błądziły wpatrzone w bezkresną dal. A ja nadal jak w transie słuchałem jego opowieści…
     Jak wspomniałem wcześniej życie toczyło się swoimi torami, a jego swoimi. Wspominał o swojej kobiecie, jeszcze jak byli razem. Była dla niego niczym królowa jak róża czerwona przysłaniająca blask najpiękniejszej orchidei. Opowiadał o wspólnych podróżach, spacerach. Mieli ulubiony park, a raczej ławkę. Tuż przed nią kilka schodków i staw. Schody prowadziły prosto do wody, często przysiadywały na nich kaczki i mewy. Jedna z nich zacięty bój prowadziła z mewami o małą rybkę. O mały włos nie udławiła się nią. Latem dzieci puszczały na wodzie statki zdalnie sterowane, oczywiści były to ich miniaturki. Obserwowali życie parku siedząc na ławce, to była ich ławka. Mieli wielkie plany. Wspólne życie.

   Tak, wszystko było by dobrze gdyby nie ta przeklęta zmiana pracy. Przecież w tym hotelu tak po prawdzie źle nie miała. Pracowała na recepcji, znała kilka języków, angielskim posługiwała się biegle z zachowaniem właściwego akcentu. Nawet któregoś razu poszli do katedry, zwiedzanie podziemi w tym dniu było nieczynne, a oni zdjęli łańcuch i zeszli po schodkach na dół, po kilku minutach zauważyli ich pracownicy, podziemie było w remoncie. Wezwano ochronę, kazano  opuścić zamknięty teren, ale ona czystą angielszczyzną oznajmiła że nie rozumie polskiego. Dopiero po jakimś czasie znalazł się tłumacz i wytłumaczyli im, że lokal jest na czas remontu nie czynny. Mieli ubaw, z wielką kulturą obsługa katedry z nimi się obeszła, wszak „byli” obcokrajowcami.
     Ale powracając do naszego hotelu.. pracowała na dwie zmiany. A że była niezastąpiona, to nigdy nie wiedziała kiedy ma koniec a kiedy początek zmiany. Ciągle ta praca i praca. Domowego ogniska właściwie nie widziała. Pieniądze, właściwie to ich nigdy nie brakowało, ale mimo to zaczęła się rozglądać za nową pracą. I właśnie nadążyła się okazja. Do hotelu razu pewnego zawitał jakiś wysoko postawiony pułkownik w towarzystwie pięknej kobiety. Nie, to nie była jego żona. Żony inaczej się zachowują. To mogła być jakby rzec delikatnie „przyjaciółka”. Po krótkiej rozmowie, jak to zwykle bywa, dał jej wizytówkę ze swoim numerem telefonu, nadmienił, że jest w stanie załatwić lepszą prace niż w tym jak to się wyraził obskurnym hoteliku. A przecież to był wysokiej klasy hotel „Helios”. Wróciła do domu, jednak była jakoś dziwnie podekscytowana. Na wizytówce bowiem wyraźnie pisało  OYJ . Pomyślała... ach tam pracować, fajnie by było. Kilka dni się wahała, w końcu postanowiła. Przecież niczym nie ryzykowała. Pracować dwie zmiany w nieokreślonych godzinach, czy pracować na jedną zmianę od siódmej do piętnastej ? Wybrała to drugie. Nawet wykalkulowała że zarobki będą większe. Wykręciła numer telefonu podany na wizytówce.

W słuchawce usłyszała kobiecy głos. To była sekretarka owego pułkownika. Byli umówieni, miała następnego dnia czekać przed gmachem siedziby w godzinach pomiędzy ósmą a dziewiątą rano. Do pracy w hotelu miała na popołudnie, więc mogła swobodnie z rana udać się na spotkanie. Była punktualnie o godzinie ósmej. Pułkownik już czekał. Trochę ją to zdziwiło. Ta jego punktualność przed czasowa.

     Zaprosił do kawiarenki. Przez biuro przepustek bez problemu przeszła bez kontroli. Po dłuższej rozmowie postanowiła. Będzie tutaj pracować. Miała objąć stanowisko sekretarki w jakimś dziale, nie pamiętam nazwy. Nie ważne zresztą. W dość szybkim czasie ku jej zdziwieniu awansowała.
     Często się zastanawiała czy pan pułkownik czasem na „coś” nie liczył. Nie, nigdy by nie przystała na żadną propozycję, kochała tylko jednego mężczyznę i nie potrafiłaby posunąć się do zdrady. Tym mężczyzną był mój rozmówca. Czasem była o niego zazdrosna, ale wiedziała że kocha ją ponad życie.             Wracając do naszego pułkownika, był wielce niezadowolony, do tej pory żadna kobieta mu nie odmówiła.
     Minęło kilka miesięcy, stała się jakby więcej nerwowa. Drażniły ją w domu zadawane pytania, na temat pracy. Odwracała się i uśmiech znikał z je
j twarzy. Stała się jakby strachliwa. Może nie tak strachliwa, ale coś jakby obawa przed czymś co może czyhać za rogiem. Bała się jechać windą. Oglądając telewizję siadała zaraz przy ścianie, jakby obawiała się czegoś/kogoś czyhającego za plecami. Przerażał ją raptem podniesiony głos, telewizja, dzwonek domofonu. Chciał z nią porozmawiać. 

     Którejś niedzieli wybrali się do parku. Miał tam być festyn z okazji dnia dziecka. Jak zwykle usiedli na „swojej” ławce wśród gwaru rozbawionych dzieci, popijających piwo rodziców, a raczej ojców. Matki , jak to kobiety oddawały się niewinnym plotkom. A to, że koleżanka ma następnego faceta, że ta lub tamta ma nową sukienkę.
     Po dłuższej milczącej chwili odezwała się do niego głosem proszącym o pomoc.
     - musisz mi pomóc, sama nie dam rady, zbyt dużo wiem… oni … – umilkła, w oczach pokazały się krople łez. Objął ją ramieniem, przytulił. Całując włosy powiedział:
     - w pracy ?
     - tak
     - to ma związek z tym pułkownikiem ?
Kiwnęła lekko głową coraz bardziej wtulając w jego ramiona.
     - z początku o niczym nie wiedziałam, załatwił pracę i to nawet dobrze płatną, ale potem zaczął dopominać się jak to delikatnie określił „nagrody”… 

     Nie przerywał, czekał aż sama wszystko powie. Płakała. Chciała uciec gdzieś daleko, gdzie będą tylko we dwoje, gdzie nie będzie „ich”, tych prześladowców. Wstała… kilka kroków. Zatrzymał. Spojrzał głęboko w oczy. Wiedział, nie musiała nic mówić. W jej oczach widział wszystko, całą jej wierność. Nie umiała by zdradzić. Była jego, a on jej na zawsze.  Chciała coś powiedzieć, położył palec na jej ustach. Spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się czule.
     - nie mów nic, wiem wszystko -

Poczuła lekki ucisk w głowie, nie mogła oderwać od niego wzroku, jego siła potęgowała się. Miał oczy jakby zamglone, spojrzenie błędne. Przestraszyła się. Jednak wiedziała, że ten człowiek nie potrafiłby zrobić jej krzywdy. Oddała się jego woli, czuła jak czyta jej myśli.
     Raptem zamknął oczy. Uniósł głowę i spojrzał prosto ognisty krąg słońca. Trwało to kilka minut. Nawet nie mrugnął okiem. W zamyśleniu, nadal wpatrując się w słońce, rzekł:
     - nie rób nic, nie pójdziesz….
     - gdzie nie pójdę ? – spytała
     - praca twoja, koniec z nią, to zbyt niebezpieczne
     - ale… – chciała powiedzieć, lecz przerwał
     - nie pozwolę by zrobili ci krzywdę – trzymając w objęciach przytulił pocałował.

 Przypomniało mu się ich pierwsze spotkanie, pamiętał datę był 27 marca 19:45. Wysiadł z samochodu, przed sklepikiem był mały placyk. Tam stała i czekała, a on wolnym krokiem się zbliżał. Jak to później powiedziała: „masz chód modela na wybiegu, podczas pokazu mody, oni muszą się uczyć chodzić, a ty masz to w sobie”. Podszedł, przytulił. Czuł że są dla siebie stworzeni. Wiedział że to ta jego jedyna, że nigdy jej nie opuści nie zdradzi, że nie będzie nigdy innej. Nawet dzień tygodnia pamiętał, był wtedy czwartek.

Na trzeci dzień, a była to sobota, założył na jej palec złotą obrączkę. Powiedziała, że już nigdy jej nie odda. Była szczęśliwa. Jego prawdziwa miłość. Zielonooka miłość.
     Otrząsnął się z zadumy -  'muszę działać' .
W myślach zaczął układać plan. Śmieszne, nie ?  Plan działania jakby do wojny się szykował. Tak, to właśnie była wojna, a raczej wszystko na nią wskazywało. Jego zielonooka kobieta została wplątana w aferę przemytniczą, działającą pod płaszczykiem OYJ. Mózgiem był nie kto inny jak właśnie ten pan pułkownik, któremu odmówiła posługi sesualnej w rewanż załatwienia pracy i awansu.


     Tak słuchając opowieści można by rzec że już dobrego znajomego, bo przecież zdążyłem go poznać, trochę się zamyśliłem... Pewnie wtedy musiał wyjechać z miasta. Miał chorą matkę, a oni pewnie skorzystali że była bez ochrony... a może już od dawna mieli wszystko zaplanowane.
     - daj papierosa – rzucił krótko, jakby wiedział że mam prawie całą paczkę. Co też mówię. Przecież wiedział. Wiedział wszystko i to też że mam papierosy i to że ma mało czasu. Dlatego może nie zdążyć rozliczyć się z panem pułkownikiem. 

Tak to moje rozważania, ale posłuchajmy co dalej nastąpiło.
     - mam ręce splamione krwią… krwią morderców – mówił z zamkniętymi ustami. Oniemiałem, to nie możliwe. Ja ? słyszałem jego niewypowiedziane słowa. Poczułem lekki zawrót głowy. Kształty stawu, drzewa i budynki mieszkalne stojące po drugiej stronie parku, ich
kontury jak w krzywym zwierciadle przybrały ruch falisty. Wszystko to przelewało się niczym morskie bałwany niesione na spienionych falach wód oceanicznych. W oddali ujrzałem jego sylwetkę. Zanikał jakby porwany wiatrem. Jego postać rozmazała się na miliony cząsteczek. Jakby z jakiegoś chaosu usłyszałem głos.
     - ten ostatni… zostawiam go dla ciebie.. załatw go, masz mało czasu, śpiesz się – to był jego głos.

I raptem wszystko ucichło. Kształty budynków nabrały obraz reali. Niebo pojaśniało. Nawet kaczki skrzekiem przywoływały swoich partnerów. Pochyliłem się. Na ziemi u stóp moich leżał wypłowiały kowbojski kapelusz, jego kapelusz. A tuż obok zakurzony winchester. Podniosłem. W lufie lśnił tylko jeden nabój.
     Dziwne. Kapelusz jakby na moją miarę był szyty. Tuż obok w trawie leżała książka oprawiona w piękną okładkę, przedstawiającą gitarę z różą. Kartkami bezwiednie targał wiatr. Podniosłem. Wyrywkowo rzuciłem wzrokiem na ostatnie strony. Myśli przebiegały przed oczami. To były wiersze które pisał dla niej. W zaślepieniu czytając słowa wyrazy wsiadłem do pociągu nie sprawdzając dokąd jedzie… Wiedziałem. Cel podróży był bliski.

     Wszystko odbyło się jak w filmie sensacyjnym. Siedział na ławce. Palił papierosa popijając zimnym piwem prosto z puszki. Zatrzymałem się. Wiedziałem po co tu jestem. Czułem jak uwierał mnie pod pachą. Padł strzał i cisza zamarła. Osunął się na ziemię porośniętą świeżą zieloną wiosenną trawą. Pokryła się kroplami czerwonej rosy. Spojrzałem w niebo. Lśniło barwami wszystkich kolorów tęczy. Tam wśród obłoków ujrzałem uśmiech kobiety o zielonych oczach. Mojej kobiety. Czekała na mnie…
     Zaraz… kim właściwie jestem ?

 

                                                                                                           Johny Gmatrix   2011 

 

strzelba-i-pistolet-ruchomy-obrazek-0054
bottom of page